Moja historia wydarzyła się jakiś czas temu, nie pamiętam dokładnie. Minęło na pewno kilka lat, może z trzy, może z cztery. Byłam na kolonii w Zakopanem i wydarzyło się to z powrotem, kiedy wracałam z kolonią do mojego miasta. W Krakowie, albo w Katowicach wyszło tak, że staliśmy dobrą godzinę na stacji nie wiedzieć czemu. Była noc .. Znajomi cały czas opowiadali o duchach, ja raczej pozostawałam bierna w tej rozmowie. Może raz się odezwałam na ten temat. Nie czułam jakiegoś specjalnego strachu toteż nie wydaje mi się, aby moja wyobraźnia zaczęła płatać mi figle. Spojrzałam przez okno i z torów wyłoniła się jakaś postać, która rzuciła się na okno, jednak zaraz jej nie było. Do toalety w pociągu pociągnęłam za sobą kolegę i koleżankę. Najpierw ogólnie poszedł kolega, po nim miałam iść ja. Kiedy on wyszedł, ujrzałam jak z toalety wychyliła się taka czarna ręka jakby chciała coś schwytać i zaraz się cofnęła. Zamarłam! Przytuliłam się do kolegi zamykając oczy bo tego nie mogłam już przeżyć i ostatecznie zrezygnowałam z wizyty w toalecie. Po powrocie do przedziału idioci nadal opowiadali o duchach, ale nic więcej mnie nie doświadczyło. Jak myślicie .. było coś na rzeczy, czy to jednak wyobraźnia, mimo, że nie byłam na początku strachem nakręcona, w końcu to tylko opowieści